Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozwichrzonem niebem. Potem opadały i gasły, nie, mogąc dłużej zatrzymać potężnego tchu, który leciał dalej i napełniał cały przestwór zgiełkiem i przerażeniem. I znów inne domy wstawały z krzykiem, w paroksyźmie jasnowidzenia, i zwiastowały.
Ogromne buki koło kościoła stały z wniesionemi rękami, jak świadkowie wstrząsających objawień, i krzyczały, krzyczały.
Dalej za dachami rynku widziałem dalekie mury ogniowe, nagie ściany szczytowe przedmieścia. Wspinały się jeden nad drugi i rosły, zesztywniałe z przerażenia i osłupiałe. Daleki, zimny, czerwony odblask zabarwiał je późnemi kolorami.
Nie jedliśmy tego dnia obiadu, bo ogień w kuchni wracał kłębami dymu do izby. W pokojach było zimno i pachniało wiatrem. Około drugiej po południu wybuchł na przedmieściu pożar i rozszerzał się gwałtownie. Matka z Adelą zaczęły pakować pościel, futra i kosztowności.
Nadeszła noc. Wicher wzmógł się na sile i gwałtowności, rozrósł się niepomiernie i objął