Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podniecenia przygasła. W ruchach i mimice jęły się zdradzać znaki złego sumienia. Zaczął nas unikać. Krył się dzień cały po kątach, w szafach, pod pierzyną. Widziałem go nieraz, jak w zamyśleniu oglądał własne ręce, badał konsystencję skóry, paznokci, na których występować zaczęły czarne plamy, błyszcząco czarne plamy, jak łuski karakona.
W dzień opierał się jeszcze ostatkami sił, walczył, ale w nocy fascynacja uderzała nań potężnemi atakami. Widziałem go późną nocą, w świetle świecy, stojącej na podłodze. Mój ojciec leżał na ziemi nagi, popstrzony czarnemi plamami totemu, pokreślony linjami żeber, fantastycznym rysunkiem przeświecającej na zewnątrz anatomji, leżał na czworakach, opętany fascynacją awersji, która go wciągała wgłąb swych zawiłych dróg. Mój ojciec poruszał się wieloczłonkowym skomplikowanym ruchem dziwnego rytuału, w którym ze zgrozą poznałem imitację ceremonjału karakoniego.
Od tego czasu wyrzekliśmy się ojca. Podobieństwo do karakona występowało z dniem