Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogły się powstrzymać, robiły perskie oczko, dawały sobie znaki, mówiły niemym, kolorowym alfabetem, pełnym sekretnych znaczeń. Irytowało mnie to szydercze porozumienie, ta migotliwa zmowa poza memi plecami. Z kolanami przyciśniętemi do sofy matki, badając dwoma palcami, jakby w zamyśleniu, delikatną materję jej szlafroka, rzekłem niby mimochodem: „Chciałem cię już od dawna zapytać: Prawda, że to jest on?“ I chociaż nie wskazałem nawet spojrzeniem na kondora, matka odgadła odrazu, zmieszała się bardzo i spuściła oczy. Dałem umyślnie upłynąć chwili, żeby wykosztować jej zmieszanie, poczem z całym spokojem, opanowując wzbierający gniew, spytałem: „Jaki sens mają w takim razie te wszystkie plotki i kłamstwa, które rozsiewasz o ojcu?“
Lecz jej rysy, które w pierwszej chwili rozpadły się były w panice, zaczęły się znowu porządkować. „Jakie kłamstwa?“ spytała, mrugając oczyma, które były puste, nalane ciemnym błękitem bez białka. „Znam je od Adeli“