Przejdź do zawartości

Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kipiało od rannego rojowiska much i story płonęły jaskrawo. Pan Karol wyziewał ze swego ciała, z głębi jam cielesnych, resztki dnia wczorajszego. To ziewanie chwytało go jak konwulsje, jakgdyby chciało go odwrócić nanice. Tak wyrzucał z siebie ten piasek, te ciężary, — niestrawione restancje dnia wczorajszego.
Ulżywszy sobie w ten sposób i swobodniejszy, wciągał do notesu wydatki, kalkulował, obliczał i marzył. Potem leżał długo nieruchomy, z szklanemi oczyma, które były koloru wody, wypukłe i wilgotne. W wodnistym półmroku pokoju, rozjaśnionym refleksem dnia upalnego za storami, oczy jego, jak maleńkie lusterka odbijały wszystkie błyszczące przedmioty: białe plamy słońca w szparach okna, złoty prostokąt stor i powtarzały, jak kropla wody, cały pokój z ciszą dywanów i pustych krzeseł.
Tymczasem dzień za storami huczał coraz płomienniej bzykaniem much oszalałych od słońca. Okno nie mogło pomieścić tego białego pożaru i story omdlewały od jasnych falowań.
Wtedy wywlekał się z pościeli i siedział je-