Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasu na całe godziny w gęsto zastawione gratami zakamarki, szukając czegoś zawzięcie.
I nieraz bywało, podczas obiadu, gdy zasiadaliśmy wszyscy do stołu, brakło ojca. Wówczas matka musiała długo wołać „Jakóbie“ i stukać łyżką w stół, zanim wylazł z jakiejś szafy, oblepiony szmatami pajęczyny i kurzu, z wzrokiem nieprzytomnym i pogrążonym w zawiłych, a jemu tylko wiadomych sprawach, które go zaprzątały.
Czasem wdrapywał się na karnisz i przybierał nieruchomą pozę symetrycznie do wielkiego wypchanego sępa, który po drugiej stronie okna zawieszony był na ścianie. W tej nieruchomej, przykucniętej pozie, z wzrokiem zamglonym i z miną chytrze uśmiechniętą, trwał godzinami, ażeby znagła przy czyjemś wejściu zatrzepotać rękoma, jak skrzydłami i zapiać jak kogut.
Przestaliśmy zwracać uwagę na te dziwactwa, w które się z dnia na dzień głębiej wplątywał. Wyzbyty jakby zupełnie cielesnych potrzeb, nie przyjmując tygodniami pokarmu, pogrążał się z dniem każdym głębiej w zawiłe i