Strona:PL Sand - Joanna.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
84

kogo wynadgrodzić nié mogę; ale bóg w niebie wynagrodzi pana za tę dobroć dla mnię.
Wilhelm nieco zmięszany, uspokoił się jednakowo w krótce myślą, że jego własne wyrazy żadnéj myśli występnéj niezawiérały, i zatrzymał rękę Joanny w swojej, ale ona mu ją usunęła aby się przeżegnać.
— Dla czegóż ty się żegnasz? zapytał ją.
— Czyliż panicz nie widział tego wielkiego łysku?
— Czy ty się boisz grzmotu, moja biédna Joasiu?
— O nie, mój paniczu chrzestny; to tylko dlatego, aby jakie nieszczęście odwrócić od drugich.
— Mało mówisz, moja Joasiu! ale co powiész, to dobrze.
— O nie, mój paniczu chrzestny, ja nie umiém dobrze mówić.
— Ale w tém wszystkiém, co mówisz, wiele jest dobroci serca.
— O niémogę ja mieć złego serca, kiedy moja biédna matka tak dobre serce miała! Ale co dobrze mówić to nie umiém; nigdym się tego nie uczyła.
— Nie byłaś nigdy w szkole?
— Nie, mój paniczu, nié miałam na tyle czasu.
— Ale ty umiész czytać?
— Nie, nieumiém.
— I ty tego nie żałujesz, że nie umiész?
— Toby się mi na nic nie zdało. Wychowano mię do bydła. To moja robota. A za to moja matka zawsze była ze mnie rada.
— Ale teraz, kiedy ci już tego nie potrzeba, czy nie chciałabyś porzucić tego życia?
— Nie, mój paniczu chrzestny.