Strona:PL Sand - Joanna.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
43

Świeży buziak Klaudyi wyjrzał z za krzaka, obok kózki czarnéj, która się spokojnie wewnątrz ogrodzenia cmentarza pasła.
— Zaprowadź no tego pana do Tuli, rzekł kościelny, a nie rozprawiaj tylko wiele po drodze, bo temu panu się bardzo śpieszy.
— Czy mam iść? zapytała Klaudya matkę głosem pomięszanie i śmiałość na raz wyrażającym.
— Weź twoje trzewice i daj mi laskę, będę tymczasem spoglądać na bydło; odpowiedziała matka spokojnie.
Klaudyja w krótce przybiegła; spięła swój czarny płaszczyk, podwinęła nieco spódniczki, i zaczęła schodzić z góry, wołając: tędy panie! tędy!, i trzewicami swojemi z wielkim hałasem kamyczki z pod nóg zsuwając.
Wilhelm szedł za nią z wielką biédą i męką. Te kamienie ostre po których dziewczyna jakby pełzała tylko, pod jego nogami się zapadały, i obuwie mu przecinały. Dziwił się bardzo, że go nie prowadziła przez łąkę pochyłą która się ciągnęła obok tych kamienistych pagórków. Niewiedział bowiem jeszcze, w jakim stopniu te moczary w Tull są zdradliwe. Są to źródła liczne, które na wiérzch niewychodzą, tylko spodem ziemię ryją i podkopują. Trawisko zbite, zaścielone sitowiem krótkiém i cienkiém, które łatwo za trawę na łące rosnącą wziąść można, osłania i zakrywa oku niedoświadczonemu te mokrzyska ruchliwe, zarówno niebezpieczne jak piaski ruchome na wybrzeżach morza. Noga się lekko tylko zapadnie, i zdaje się z początku, że ta warstwa podoła unieść na chwilę ciężar ciała. Ale to tylko jest zdradliwy podstęp złośliwych duchów gór.