Strona:PL Sand - Joanna.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
41

— O z temi mieszczuchami! to jedną ręką daje, a drugą odbiéra. Niéma się co wiele na nich spuszczać!
— Czyż trzeba umiérać tak biédnym, jak się żyło?
— Nie my to piérwsi, mój biédny Leonardzie! rzekła stara kobiéta ponuro.
— I nie ostatni, moja biédna Gito! odpowiedział kościelny z filozolicznem zrzeczeniem się.
Nastąpiło długie milczenie, które w końcu przerwał odgłos grzmotu w odległości.
— No, to ją dobije, biédną kobiécinę! zawołał Leonard, i jeżeli się nie pośpieszy to ksiądz proboszcz przemoknie do nitki.
— Wiedziałam o tém dziś rano, odrzekła staruszka. Przed świtem taka para zalegała mokrzyce, że zaraz rzekłam do Liody: będzie grzmiało po południu, i nim słońce zajdzie, burza biédną Tulę z sobą do nieba uniesie.
— Tula? zawołał Wilhelm wstając i zbliżając się z wielkim wzruszeniem do obu wieśniaków.
— Ah! paniczu! jakżem się przestraszyła! rzekła stara prządka, podnosząc swoje wrzeciono, które na ziemię z rąk wypuściła.
— Wyrzekliście imie którego od dawna szukam. Tula, nieprawdaż? Ta kobiéta, co umiéra nazywa się Tula?
— Tak, panie! odrzekł Leonard, czy ją panicz zna?
— To ona była w służbie u pani Boussac, będzie temu lat piętnaście lub dwadzieścia?
— I karmiła jéj chłopca.
— I ona mieszka w téj okolicy!
— Nie daleko z tąd, mój panie; należy do naszéj