Strona:PL Sand - Joanna.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
333

szczenia swojego majątku; ułożył sobie z najpotrzebniejszych rzeczy małe zawiniątko, siadł na konia, objecał iż powróci w dwa lub trzy dni, i puścił się drogą do Bourbonnais.
Gdy noc nadeszła, Joasia udała się na łąkę, aby zebrać kilka sztuk nowego płótna które się tam bieliło, i nie raz już bezkarnie tam przenocowało. Ale człowiek, którego między skałami spostrzegła, przyszedł jej na myśl, i za nic w świecie nie byłaby sobie tego życzyła, aby płótno miało zginąć przez jéj niedbałość.
Księżyc na niebie wschodzący, długie, niejasne cienie rzucał na łąkę, na któréj Joasia płótno zbierać i składać zaczęła. Lecz o trochę że go z rąk niewypuściła i nieuciekła, kiedy usłyszała tuż koło siebie chrapliwy głos ojca Raguet:
— Poczekaj no trochę, piękna Joanno, poczekaj! ja ci zaraz pomogę.
— Czego wy tu chcecie, cóż tu robicie? — zapytała go Joanna, starając się głosowi swojemu nadać spokojność, i zarzucając na barki swoje płótno, które, rozwinąwszy się między nogami się jej zaplątało.
— Zapewnie to nie mnie tutaj się znaleść spodziewałaś? — odpowiedział Raguet z drwinkami. — Ale twój kochanek już odjechał moja Joasiu. Odjechał na wielkim gniadym koniu.
Joasię ta rozmowa wcale nie bawiła; podwajając tedy swojego kroku, pobiegła ścieżką wiodącą do ogrodu.
— Boisz się złodziei, by nie skradli płótna, moja piękna Joanno; — lepiéj by było żebyś się bała złodziei, którzy kradną serca dziewczętom.
I uszedłszy trzy kroki zaledwie dodał: