Strona:PL Sand - Joanna.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
265

któréj każdego czasu przekonać się można, która jednak nie może służyć za naganę żadną zasadom Joanny. Niegrzésząca sama w skutek postanowienia silnego i wyjątkowego była pobłażaniem i miłością samą dla błędów ludzi drugich.
Joanna tymczasem, która zwyczajem swoim przed zaśnięciem jeszcze pacierze odmawiała, oczy długo miała otwarte, aż nareszcie nagle się jej wydało, że tę strzelnicę, przez którą światło do izby wpadało, naraz jakiś przedmiot nieprzeźroczny zaciemnił. Nie mogła się wstrzymać od głośnego wykrzyknięcia, i spostrzegła, że ten przedmiot natychmiast znikł. Słyszała nawet, jak się coś posuwało wzdłuż muru, i jak płochliwe stąpania odzywały się po piasku ogrodu. Piątro nie było wyżéj nad ziemią, jak o dziesięć do dwunastu stóp, i można się było wpiąć do tego okna po kracie winogradowéj, mur pokrywającéj. Klaudyja przebudzona nagle, schowała głowę pod poduszkę, a Joanna, chociaż bardzo była odważną, nie śmiała jednak w początku wyjść do okna i wyjrzeć na ogród. A kiedy nakoniec po wielu modłach i przeżegnaniach do tego się skłoniła, już więcéj nic nie widziała. Księżyc świecił jasno, a cień drzew owocowych odbijał się nieruchomie i wybitnie na lśniącym piasku chodników.
— Czyś ogłupiała takiego strachu mię nabawić! — rzekła nakoniec Klaudyja. — Zawsze ci się jakiegoś djabła widzieć zdaje!
— Przecież ci nie mówiłam, że to miał być djabeł, — odpowiedziała Joanna, — Widziałam jakąś głowę.
— A czy nie było na niej rogów?