Strona:PL Sand - Joanna.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
189

wzrok słaby, i nieznając jeszcze dobrze rysów pokojówki, wstała i odkłoniła się nie bardzo rada z téj niegrzeczności, z jaką te dwie panny, a szczególnie jéj córka, jednę z jéj pań podwładnych przyjęły. Nieuspokoiła się tak długo, dopokąd pani Boussac śmiejąc się, nie rzekła:
— Jesteś zachwycającą, moja Klaudyjo, — wyglądasz na księżniczkę!....
— Z czasów cesarstwa, — dodała pani Charmois siadając. — Toż to była przyczyna waszego hałaśnego śmiechu, moje panny?
— Moje panie, dzisiaj mamy piérwszego kwietnia! — zawołała Maryja. — Uważałyśmy tedy za nasz obowiązek zwieść was na primaprilis, i miałyśmy do tego prawo.
— My wam téż przebaczamy, moje dzieci, — odpowiedziała pani Boussac. — Pani Charmois została zwiedzioną, bo się ukłoniła; ale mnie się zdaje, że i ja nią jestem, bo jeszcze dotąd poznać nie mogę téj pani, która w tyle stoi, i nosa swego pokazać nie śmie. Proszę daléj, moja pani, pokaż się, niech cię zobaczemy.
— Chodźże, chodź, — wołała Klaudyja, — widzisz, że się pani nie gniewa, i że ją to bawi.
— O wybaczcie mi moja pani chrzestna! — rzekła Joasia przybliżając się z nieśmiałością. — Nigdybym się sama nie była na to odważyła; ale to panna Maryja koniecznie mnie tak ustroiła.
— Jakto, czy to Joasia? rzekła pani Boussac, — wiedziałam dobrze, że to nikt inny być nie mógł tylko ona, a jednak jéj nie mogłam poznać. Prawdziwie, bardzo ładnie wygląda.