Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tą samą ścieżką. Szła prosto ku mnie. Ledwie miałem dość czasu, aby skryć się w krzakach. Usiadła na ławeczce, ukryła twarz w dłoniach i zalała się łzami. Słyszałem ciche przytłumione łkania, które mi przenikały duszę.
Kochała więc Salcéde’a a poświęcała się Rogerowi! Poświęcała się z swobodą i rezygnacją i odebrała markizowi wszelką nadzieję. Teraz ta szlachetna dusza cierpi, ale cierpi z przeświadczeniem wewnętrznego zadowolenia. O ile wydała mi się wielką i wzniosłą, o tyle czułem się małym i nikczemnym — zawstydzony moją długą niewiarą: — Przebacz mi pani, zawołałem, rzucając się do jej stóp. Pani jesteś świętą a ja nędznikiem.
— Cóż znowu? Karolu — zawołała zdumiona i przelękniona tem nagłem zjawieniem. — Widzisz, wróciło mi moje cierpienie nerwowe. Ale bądź spokojny, to zaraz przejdzie. Ale zkądżesz wziąłeś się tutaj? Dla czego opuściłeś nas tak nagle i o co się oskarżasz?
Powszechna moja spowiedź trwałaby za długo; powiedziałem to tylko, co ją obchodzić mogło. — Widzę, dodałem, że pani cierpisz z mojej przyczyny. Roger dręczy się nieustannie, a gdybym mu był zaraz pokazał zeznanie pana hrabiego, byłbym mu także wiele przykrych chwil oszczędził.
— Rzeczywiście — odparła hrabina przypominając sobie kolejno cały bieg wypadków — powiedziałeś mi, że to zeznanie hrabia ci odebrał. — Ale ta doskonała kobieta widząc szczery mój żal, przyzwyczajona kosztem swoich cierpień łagodzić cierpienia drugich, zwróciła się ku mnie i dodała szybko: — Bałeś się pan zapewne gwałtowności Rogera i zdawało ci się, że zrobisz najlepiej oddając tak ważny dokument pod bezinteresowną opiekę markiza. Mnie znowu w Ménouville bałeś się karmić nadziejami, któ-