Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

céde dał mi wszelkie potrzebne wyjaśnienia i pokazał mi oddany mu przez ciebie dokument.
— Więc uspokoiłeś się pan już. Trzeba się dać wyspać matce i samemu trochę odpocząć.
— Nie jestem zmęczony, tylko mi zimno. Przeklęty klimat! noce jesienne są tu tak chłodne, jak u nas w styczniu.

LXXV[1].

Dołożyłem drwa na kominek, a że Roger miał na sobie tylko lekkie myśliwskie ubranie, szukałem za kołdrą na łóżku Gastona. Od czasu przyjazdu matki nie sypiał w swoim pokoju z uszanowania dla Karoliny, która sypiała przy hrabinie, niedaleko jego pokoju. Zabrano z jego łóżka kapę, a kołdrę włożono między materace, które po burzyć musiałem chcąc wyjąć kołdrę, aby okryć Rogera. Uklęknąłem przy nim, chcąc mu zdjąć z nóg wilgotne trzewiki.
— Dajno spokój, rzekł, chowając nogi pod krzesło, czy zdaje ci się, żem dziecko małe? psułeś mnie zawsze, i tem najwięcej względem mnie zawiniłeś. Ochraniałeś mnie od wszelkich nieprzyjemności, uwielbiałeś i chciałeś mnie mieć dzieckiem zepsutem na całe życie, kochałeś mnie wprawdzie bardzo, ale źle.
— Być może, odpowiedziałem, ale powiedziano, że wiele tym będzie przebaczone, którzy bardzo kochali.

— To znaczy, że mam cię przepraszać za to, żem cię za drzwi wyrzucił. Otóż nie, nie żałuję tego, zawiniłeś. Chciałeś mnie odwrócić od wypełnienia mego obowiązku mając zawsze nabitą głowę tem, żeby mnie mój tytuł i majątek nie minął. Otóż widzisz — nic mi się nie stało, chociaż nie jestem już hrabią, Flamarande, ani mnie to smuci ani gniewa i widzę, że podobne chimery mogą doprowadzić do czegoś jeszcze gorszego, bo mogą z nas zrobić złych synów. Chciałeś mnie doprowadzić swoją namową do tego, żebym pozwolił obcemu człowiekowi adoptować Gastona, a kiedyś widział moje zdumienie, wmówiłeś

  1. Dodano przez Wikiźródła