Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po obiedzie cierpienia moje doszły do ostatecznego kresu — nikt się nie pokazał, ani Roger, ani Salcéde, ani Ambroży — w śmiertelnej trwodze liczyłem godziny, a okropne sny mnie trapiły.
Gaston widział się z matką i Karoliną, które niczego się nie domyśliwały a potem poszedł na wieś powiedziawszy im, że pan Alfons potrzebuje go do jakiegoś ważnego zajęcia. Tak więc jedna część mieszkańców zamczyska używała snu błogiego, podczas kiedy drudzy wili się w torturach moralnych. Nakoniec o północy usłyszałem czyjeś kroki, wybiegłem naprzeciw i spotkałem pana Salcéde. — Widziałem się z Rogerem — rzekł do mnie — i wytłumaczyłem mu wszystko dokładnie. Przyjął mnie zimno, ale spokojnie i gotów jest spełnić swój obowiązek. Błąkał się cały dzień po górach a na objad wstąpił do Léville, gdzie go zatrzymano na noc. Szukałem go dzień cały napróżno i dopiero o ósmej tam go znalazłem. Dał mi słowo honoru, że rano będzie tutaj i życzy sobie żebyśmy o dziewiątej wszyscy, Gaston, Ambroży, ja i pan byli obecni jego rozmowie z matką. Bądź pan na wieży, aby mu otworzyć, bo najpierw pójdzie do hrabiny. Karolinę trzeba wydalić. Teraz Karolu uspokój się i wypocznij sobie. Jeźli Gaston nie spi, powiedz mu, że znalazłem jego brata i że wszystko pójdzie dobrze.
Nie mówiłem już nic p. Alfonsowi, że Gaston poszedł szukać Rogera. Bałem się, żeby zmęczony nie zechciał się wrócić szukać znowu Gastona.
Tak byłem szczęśliwy tem, iż nie potrzebowałem się już trwożyć o Rogera, że zdrowie i siły wróciły mi w jednej chwili. Pobiegłem do pokoju Rogera, nałożyłem ogień na kominku i zasunąłem się w fotel, gotów na samym wstępie powiedzieć Rogerowi, że jestem starym i nieudolnym głupcem, który się wcale nie rozumiał na jego interesach familijnych.