Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ryki albo Australji, tam już ani sobie ani drugim szkodzić nie mogę. Wszystkie moje rachunki w porządku, dochody z Menouville zostawiam w kwitnącym stanie.
— Posłuchaj mnie Pan jeszcze, rzekł Salcéde dobrotliwie, oparłszy rękę na mojem ramieniu. Od godziny przyglądam się panu i zdaje mi się, żem zbadał na wskroś pańską duszę. Największą usługą, jaką można oddać człowiekowi w pańskiem położeniu, jest, pomódz mu poznać samego siebie; winienem to zrobić. Najprzód miałem pana za nikczemnika, później za szalonego, nareszcie za dziwaka, którego, przez ciągłe obcowanie z panem Flamarande dotknęta taka sama choroba.
— Być może, odpowiedziałem ze smutkiem, mówiłem to sobie niemal tysiąc razy!
— A więc, nie, pochwycił pan Salcéde, ani to ani tamto; tylko masz gwałtowne usposobienie podrażnione jakimś szałem, którego sprężyn nie jesteś świadomy. Dwie są sprężyny: najprzód próżność czyli raczej upokorzona duma; druga jest gorszą, potężniejszą, i nie przyznasz się do niej, ale rozumiesz mnie dobrze, choć ci jej nie wskażę.
— Pan markiz się myli, zawołałem, oblany zimnym potem, bo czułem, że przyjdzie do oskarżenia, którego najmocniej bałem się.
— Tak prędko zgadłeś, odpowiedział, że nie mam teraz najmniejszej wątpliwości. Otóż złe, które nas obu zgubiło. Mnie ono rzuciło na pastwę szału równego twemu, ale okoliczności sprowadziły mnie na szlachetniejsze tory. Nie moja w tem zasługa, byłbym podłym, gdybym był zapoznał mój obowiązek. Pan inaczej cierpiałeś i pańskie poświęcenie posłużyło tylko do prześladowania drugiej strony; miłość własna cierpiała wiele w upokarzającym obowiązku, więcej byłeś stworzony do rozkazów jak do posłu-