Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkiem, ale przepowiednia pana Salcéde’a ziściła się. Nudziło mu się w Montesparre, i leciałby był na skrzydłach do Paryża. Zaledwie udało się matce wyperswadować mu, że powinien przynajmniej przez kilka pierwszych tygodni unikać zgiełku wesołego życia. Usłuchał ją i przyjął zaproszenie do Leville na polowanie, gdzie miał kilka dni zabawić.
Rodzina Leville była to ta sama, którą spotkaliśmy niegdyś jadącą do Montesparre na objad, kiedy to powóz nasz wywrócił się na drodze do Flamarande. Gdyby nie to spotkanie, bylibyśmy już nie wracali i nieszczęsny wypadek z 15. czerwca 1840 r. nie byłby miał miejsca.
Ponieważ Roger wybrał się na dni kilka, zdawało się hrabinie, że to najstosowniejsza pora do powtórnej wycieczki do zamczyska. Prosiła żebym jej towarzyszył, jakoż niezwłocznie po odjeździe Rogera oboje wybraliśmy się konno przez górę. Wyjechaliśmy o szóstej rano, byliśmy więc o ósmej na miejscu. Pani, pewna oględności Gastona, przyjechała otwarcie, bez żadnego ukrywania się. Była jeszcze przez kilka miesięcy opiekunką Rogera, nadała więc swemu przybyciu pozór spraw czysto majątkowych, jako prawdziwa właścicielka tej posiadłości.
Ambroży natychmiast odprowadził konie do stajni, a Gaston zajęty w swoim pokoju, wyszedł na nasze spotkanie jako uniżony i pełen uszanowania podwładny. Pani zajęła swój pokój, leżący właśnie nad pokojem Gastona. Michelin’y spiesznie przygotowali śniadanie, przy którem oboje narzeczeni usługiwali. W południe hrabina powiedziała, że nie przyjmuje już nikogo i zamknie się zmęczona w swoim pokoju, ale ja wiedziałem że poświęci ten czas wyłącznie na rozmowę z Salcédem i synem.
Zeszedłem na dół, by uporządkować rachunki z Michelin’em, a o piątej pani wezwała mnie do siebie.