Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Idź pan za nim, rzekła baronowa, staraj się coś od niego dowiedzieć, bo ja muszę wracać. Nie wiedzą żem wyszła, i gotowi zamknąć wieżycę. Potrzeba koniecznie wydrzeć tajemnicę z duszy tego dziecka. Jutro porozumiemy się znowu.

LXI[1].

Odeszła a ja zwróciłem się za Gastonem. Nie spodziewałem się go dopędzić, bo niezawodnie zaprzepaścił się w nieznanem mi miejscu prowadzącem do „zakątka“. Omyliłem się grubo. Skręcił ku podziemnej galerji gdzie czekała już na niego Karolina, a ja ukryty w cieniu podsłuchałem całą ich rozmowę.
— Ach przecież przyszedłeś! — zawołało młode dziewczę. — Niepokoiłam się już; nie mógłbyś mi powiedzieć dla czego pan Alfons nie pozwala ci wychodzić z zakątka? Coś w tem jest.
— Przynoszę ci nowinę — odpowiedział młodzieniec. — Co do pana Alfonsa, wcale mi on nie zabrania wychodzić, tylko musiałem odstąpić moje pomieszkanie w wieży tym co dziś przybyli, i tym co jutro jeszcze przyjechać mają; ale słuchaj Karolinko i bądź odtąd dobrej myśli! Jesteśmy zbawieni.
— Ale mój Boże cóż takiego?
— Wiesz że co roku dostaję, zapewne od mego ojca pieniądze, bo sam niewiem zkąd i od kogo. Wiesz także że obiecano mi w jednym liście 20 tysięcy fr.gdy dojdę do pełnoletności. Nie dostawałem nic jakiś czas; ojciec twój myślał że zapomniano już o mnie a rodzice moi już pomarli. Otóż dziś dostałem przez listonosza potężny pakiet, gdzie znalazłem dwa razy tyle pieniędzy ile mi obiecywano. Jestem więc bogaty, bardzo bogaty i ojciec twój musi nareszcie zezwolić na nasz związek.

— Z pewnością zezwoli! mój Boże! co za szczęście! Chodźże mu to zaraz powiedzieć; jeszcze nie spi, a zresztą nie gniewałby się gdybyśmy go tą wiadomością obudzili.

  1. Dodano przez Wikiźródła