Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Markiz nie podzielał jej zdania i sądził, że hrabia nigdy by nie sprzedał dóbr swoich w Normandji gdzie się wychowywał, ani w Orleanie, gdzie pomarli jego rodzice. Mówił, że lepiej od hrabiny, która młodziutko za mąż poszła i jeszcze jest prawie dzieckiem, zna stan majątku jej męża i wie, że trzebaby więcej jak miljon, aby ten stary zamek odbudować do zamieszkania i przekopać drogę, chcąc go zrobić przystępnym. Takiego wydatku hrabia ponieść nie może, a ojciec jego i przodkowie również się przed nim cofnęli. Byli to ludzie wielkiego świata, którzy kraj ten osądzili za dziki, gdzie wszelkie komunikacje utrudnione, a wydatki czekałyby ich niezmierne gdyby chcieli znów zamieszkać od stu lat spustoszałe mury. Pani przyznała mu zupełną słuszność, co mnie niezmiernie cieszyło, bo myśl zamieszkania tej zbójeckiej jaskini wcale mi się nie uśmiechała. Nie wiedziałem, że kiedyś z własnej woli przyjdę tu zakończyć dni moje. Przekonawszy się, że rozmowa ich była prawie dziecinnie niewinną, wróciłem do zamku. Pani dotrzymywała wiernie towarzystwa ranionemu i zapomniała zwiedzić otoczenie zamku, jak to sobie wczoraj obiecywała. Pan hrabia wrócił upadający ze zmęczenia i nic nie upolował, co zresztą w takim kraju dzikim, było dla niego dość trudnem. Przy kolacji wyglądał jak przybity; zdawało mi się jednak, że nic jeszcze nie podejrzywał i zazdrość była w nim dotąd uśpioną. Wieczorem, kiedym mu przygotowywał różne drobiazgi i ubiór na jutro, chciał wiedzieć, czy pan Salcéde rzeczywiście mocno był ranny. Odpowiedziałem mu, że tak jest, bom mu sam nogę obwiązywał; czekałem czy nie zapyta mnie, co o tem myślę, ale widać nie przypuszczał, żeby ktoś mógł umyślnie się w ten sposób kaleczyć, a ja uważałem za stosowne odpowiadać tylko na pytania.