Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nność i usunąłem się, aby jej zostawić wolne przejście. Przeszła nie dotknąwszy mnie nawet suknią, a potem zatrzymała się: — Czy pan powracasz do domu panie Karolu? — zapytała.
— Tak, pani hrabino.
— Czy zaraz?
— Chyba, że pani hrabina ma mi dać inny rozkaz.
— Nie, dziękuję.

LIII.

Postąpiła jeszcze parę kroków i znowu wróciła. Stanąłem nieporuszony i przeprowadzałem ją wzrokiem bez zastanowienia się nawet, gdzie też przy zapadającym zmroku spieszyła: było mi to obojętnem, pomimo że z goryczą zdawałem się odgadywać jej zamiar, co było może złudzeniem mojej fantazji. Zastanowiło mnie więc bardzo, kiedy postępując ku mnie dała mi znak ręką abym i ja się zbliżył.
Byłem posłuszny, a gdym był już blisko: — Przepraszam, rzekła do mnie z trochę przymuszonym uśmiechem, jeżeli panu przypominam, ale... czy cierpi pan na zawrót głowy?
— Nie pani; jużem się z tego wyleczył.
— To jest... zdawało mi się przed chwilą.... — tu urwała i dodała śmiejąc się: — właściwie ja cierpię na zawrót głowy i żałowałam, że puściłam się pod noc sama taką ścieżką. Jeśli nie nadużyję pańskiej grzeczności, to proszę towarzyszyć mi do tej chatki, tam na dole.
— Niech pani hrabina pozwoli mi przejść na przód.
— Przejdź pan i podaj mi koniec swojej laski trzymając w rękach drugi jej koniec. Jak tylko czuję najmniejsze oparcie, nie utknę ani razu.