Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zamknięto okno, a potem Ambroży znowu się odezwał:
— Teraz powinienbyś pan spać jak kamień, panie Alfonsie, jesteś pan dobrze zmęczony.
— W istocie, prześpię się godzinkę, a potem siądę do pracy.
— Oto kosz z jadłem, jeślibyś pan był głodnym.
Zostaw go tam, dziękuję. Pamiętaj żeby dziecko tu nie szło, zadaleko jeszcze dla niego. O trzeciej będę u niego. Idź przez „podziemię“, będziesz prędzej na miejscu.
Ambroży miał więc za chwilę zastać mnie tutaj; chciałem zrazu zbiedz na dół i schować się w piwnicy, ale lęk mnie zbierał wracać znowu do tej ciemnicy. Zresztą było już za późno, wcisnąłem się więc pod wschody i Ambroży bez światła przeszedł nade mną i zapuścił się w głąb tej pieczary, wolny od obawy. Wstyd mi teraz było mego tchórzostwa, nie mogłem jednak pójść za jego śladem: Zamknął za sobą drzwi dębowe na klucz; Salcéde miał zapewne drugi.
Cisza zaległa salon. Salcéde poszedł spać albo pracować do swego pokoju. Znowu więc tylko droga oknem stała dla mnie otworem. Wyciągnąłem sznur z chrustu, gdzie go wpierw schowałem i natrafiłem na pełną butelkę z winem. Wypiłem duszkiem to zwietrzałe i niedobre wino, które jednak pokrzepiło nadwątlone moje siły.
Byłem ciekawy co też Ambroży zostawił w koszu dla Salcéda. Pustelnik „Zakątka“ był niezmiernie wstrzemięźliwy, żył jak prosty chłop. Wahałem się czy uciec zaraz, czy może raz jeszcze próbować szczęścia w wykryciu prawdy. Nigdy już nie znajdę lepszej sposobności i drugi raz nie odważyłbym się na coś podobnego. Nie wiem co za fatalność nasuwała