sany dziecinnym charakterem doskonałego zakroju i ortografji prawie bez zarzutu; na okładce imię „Espeosnce.“ Było to dyktando. Gruba książka zawierała naukę o geologji.
Żadnej więc wątpliwości! Pan Salcéde zrobił się nauczycielem Gastona. Gaston przychodził tu codzień na lekcje; od czternastu dni jednak nie był tutaj, o czem świadczyła data ostatniego dyktanda i wyschnięty atrament w kałamarzu. Przypuszczałem, że albo dziecka nie ma w zamczysku, albo że było chore. W pierwszym wypadku odwieziono je może do matki, a w drugim matka przyjeżdżała go odwiedzać.
Przystąpiłem do najważniejszego przedmiotu, a tym było biurko pana Salcéde, postawione w głębokiej framudze okna. Nie było zamku w tym tegoczesnym meblu, otwierał się za pomocą sekretu; ale dla pokojowca, obdarzonego zupełnem zaufaniem swego pana, nie było żadnego pod słońcem sekretu. W jednej chwili znalazłem kombinację i otworzyłem biurko bez hałasu i trudu. Serce omal mi nie wyskoczyło. Tak miałem nabitą głowę zapewnieniem wszelkich praw Rogerowi, że nie robiłem sobie żadnych w tej chwili skrupułów. Bałem się tylko, aby mnie nie podpatrzono przed wynalezieniem dowodu rzeczywistej prawdy. Słońce dotykało już szczytu wyszczerbionych gór; rzucało jeszcze jaskrawe światło, ale noc szybko nadejdzie w tej kotlinie i bez wątpienia wkrótce powrócą... Nie miałem chwilki do stracenia.
Pierwszą rzeczą, która mi wpadła w rękę był list tego samego poranku datowany do pani Montesparre w Paryżu; włożony w kopertę ale jeszcze nie stemplowany ani zapieczętowany.