Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie nie odebrał życia w przystępie szału. Ona bawi się nim bezlitośnie. Zadaje mu zagadki, których wcale rozwiązać nie może, kokietuje go, jednem słowem, doprowadza do ostateczności i to ją bawi i cieszy.
Podczas seansu chrupie cukierki, a z papieru z nich robi kulki i rzuca na niego.
— Bardzo się cieszę, że łaskawa pani jest tak dobrze usposobioną — odzywa się malarz — ale twarz pani straciła już ten wyraz, który do obrazu jest mi potrzebny.
— Co pan powiada? Brak mi wyrazu, który panu jest potrzebny? Chwilkę cierpliwości.
Poruszyła się nagle i uderzyła mnie szpicrutą. Malarz spojrzał na nią ponuro. W spojrzeniu tem maluje się obok dziecięcego zdumienia, pogoda i podziw zarazem.
Oblicze Wandy odzyskuje znamiona srogości tem więcej, im srożej mnie dręczy.
— Czy posiadam już teraz ten wyraz, jakiego panu potrzeba? — pyta.
Malarz opuszcza głowę zmieszany jej zimnym, przenikliwym wzrokiem.
— Tak, wyraz jest — ale ja niestety w tej chwili nie mogę malować.
— Co? Może panu pomódz! — odparła ironicznie.
— Tak... niech... niech pani i mnie wymierzy choć jedną chłostę.
— Ależ z przyjemnością, tylko niech pan pamięta, że ja nie znam żartów.
— Ja też mówię zupełnie seryo.
— Da się pan związać?
— Dam.
Ogarnia mnie wściekłość.


∗                    ∗

Pozuje mu sama. On wykańcza rysunek głowy i ja przytem jestem zbyteczny. Mnie kazała stać w otwartych drzwiach za portyerą, skąd nic nie mogę widzieć, ale słyszę wszystko.
Coś w tem jest. Może ona boi się zostać z nim sama? Doprowadziła go już do stadyum waryactwa, to prawda. A może to znowu jaki nowy wymysł dręczenia mnie? Drżę na samą myśl o tem.