Przejdź do zawartości

Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do domu i wiedząc, gdzie sypiał, pochwyciłem dziecię z łóżeczka, unosząc je z sobą.
Ledwie potrafiłem uspokoić płaczące i zanieść do Celsusa, i przez krótką drogę przyszło mi na myśl, że on pomocnym mi być może. Znaleźliśmy go szczęściem, w kilku słowach opowiedziałem o niebezpieczeństwie, zaklinając go, aby przez przyjaciół i stosunki usiłował ratować Sabinę. Świeży przykład Pomponji Greciny dodawał mi otuchy; ją przecież nie w ręce katów, ale przez wzgląd na senatorskie pochodzenie, oddano na sąd własnym krewnym. Ocalało życie, przyszłość mogła znaczne przynieść zmiany. Ufałem, że i dla niej wyrobić się to będzie mogło. Celsus natychmiast wybiegł na zwiady, ja w straszliwej trwodze jak odrętwiały, uspokajając dziecię, pozostałem. Zjawił się też wkrótce strwożony Leljusz, który uszedł przez inną kryptę, chcąc się coś o wypadku dowiedzieć. Opowiedziałem mu wszystko.
— Żegnaj mi więc — rzekł — jest to dla mnie znakiem, i moja wybiła godzina, idę i oddam się im sam w ręce. Któż wie? może potrafię, na siebie biorąc ciężar winy, ją od niej uwolnić?
Nie mogłem go powstrzymać dłużej, wybiegł, a ja przykuty do dziecka, sam musiałem pozostać. Wstyd mi było mojego obowiązku u kolebki, alem go spełniać musiał. Celsus nierychło powrócił, a co gorzej, zatrważające przyniósł wieści. Liczba mnożąca się chrześcijan, ich męstwo przeraziły Cezara; wydane rozkazy były okrutne, zdano wszystko na łaskę takich ludzi jak Rupas, od nich zawisło darować życie, karać, jak im się podobało, rozporządzać ich mieniem nawet i czcią.