Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uliczny jakiś bój między dokazującymi ulubieńcami Cezara, którzy pod jego niebytność w Rzymie czynią to, co on sam, gdy w nim zamieszkuje, lub nowo wymyślona jaka uroczystość dla Popei zakłóciły spokój chwilowo, i wieczerzaliśmy, nie zważając. Wtem wpadł Afer zbladły oznajmiając, że znaczna część Rzymu stanęła w płomieniach. Pożar poczęty około wielkiego cyrku, tam, gdzie do Palatynu i Celjuszowej góry przytyka, wiatr rozdymał potężnie. Rzucił się on na sklepy olejarzy i wszelakiej palnej kupi otaczające cyrk, a ramiony silnemi obejmował domy na wszystkie strony...
Przerażeni tą wieścią porwaliśmy się od wieczerzy, wdzieli naprędce obuwie i wybiegliśmy w ulicę, każdy w stronę, gdzie kto co miał najdroższego. Nie chodziło mi o moje mienie w insuli, ani o dom więcej zagrożony na Palatynie, kędy już płomień jakby falą ogromną się rozlewał, ale o Sabinę. Biegłem, wszystko rzuciwszy, do niej... Ale przecisnąć się było tak trudno, iż sam dziś nie wiem, jaką siłą potrafiłem przebrnąć tłumy, które zalegały wąskie uliczki, portyki, wschody świątyń i całe place. Krzyk, wrzaski, płacze, tumult był nie do opisania; niewiasty, dzieci, wyrzucane z domów i palące się na kamieniach sprzęty, trupy tych, których padające ściany przytłukły, ciżba niewolników ryczących, pokrwawionych, konie, wielbłądy, wszystko to w jedną masę zbite, wiło się otoczone płomieniem i dymem. Ludzie w rozpaczy, oszalali z mieczami w rękach torowali sobie drogę do domostw... Powywracane lektyki, pogruchotane wozy, omdlałe kobiety pomijać musiałem, a chociaż mi Afer i dwaj z nim idący niewolnicy do-