Przejdź do zawartości

Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niestety, dały prawo posądzać nas wszystkie o największe bezeceństwa.
Późnym już zmrokiem o pierwszej dnia godzinie wyszłyśmy ku Apijskiej drodze. Szczęściem zawsze tu dosyć jest zgiełku i przechodzących, by niepostrzeżonemu przejść można. Ruta oprócz tego zamówiła dwu swych współwyznawców, którzy zdala za nami idąc, strzec mieli, aby się nam co nie stało.
Pierwszy raz nocą, pieszo, prawie sama, znalazłam się na ulicy wmięszana w ten lud, na który dotąd tylko z wozu lub lektyki mojej patrzeć byłam przywykła.
Uczułam w sercu przerażenie wielkie. Mijały się zaprzęgi, krzyczeli woźnice, tłumy pijanych niewolników wychodzących z tabern zawodziły dzikie, niezrozumiałe pieśni we wszystkich świata językach; mijaliśmy popiny[1] pełne wrzawy i motłochu, w ulicy ocierając się o kobiety bezwstydne z odkrytemi twarzami w mitrach pstrych i sukniach kwiecistych; przeciskać się było potrzeba pomiędzy konie, osły, muły, stada bydląt i stada ludzi piętnowanych, prowadzonych na sprzedaż.

W bramie Kapena ledwieśmy się zdołały przemknąć przez zgiełk ten, dalej, już gdzie się zaczyna droga Apijska, trochę mniej było ludno, puściejszym stał się gościniec, ale tu milczenie nadchodzącej nocy równie było jak tamta wrzawa przerażające. Mijaliśmy grobowce cyprysami czarnemi otoczone, wśród których duchy starych Rzymian błądzić się zdawały; naostatek nieopodal od drogi wskazała mi Ruta dom dosyć obszerny, do któ-

  1. Popina — garkuchnia.