Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

byśmy umieli, posłalibyśmy po drugą włócznię.
— Taffy — odezwał się Tegumai — ileż to razy mówiłem ci, abyś nie używała nieładnych wyrazów? „Szkaradnie“ to nieładne słowo — ale niewątpliwie byłoby dobrze, żebyśmy mogli napisać do domu.
Właśnie w tej chwili przechodził brzegiem rzeki jakiś obcy człowiek. Pochodził on atoli z dalekiego plemienia Tewarów i nie rozumiał ani w ząb języka Tegumaia. Stał na brzegu i uśmiechał się do Taffy, miał bowiem także malutką córeczkę, dziewczynkę w swoim domu.
Tegumai wyciągnął ze swego woreczka pasmo ścięgien renich i jął naprawiać swój oścień.
— Chodź-no tutaj — rzekła Taffy — czy wiesz, gdzie mieszka moja mama?
A obcy człowiek odezwał się — um — był bowiem, jak wiesz, Tewarą.
— Głuptas — rzekła Taffy. I tupnęła nóżką, ujrzała bowiem gromadkę bardzo tłustych karpi, mijających ich właśnie wtedy, gdy jej tatko nie mógł użyć swego ościenia.
— Nie naprzykrzaj się ludziom doro-