Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a dzieje tych, co nie powrócili, niepokoiły jego pamięć; serce jego napełniało się tkliwością na myśl o Zomie i Namirze — jego życiodawcach młodszych odeń braciach i siostrach. Zapewne, Namir i Zom oczekiwali go nieraz przez dwie i trzy odmiany księżyca, przyzwyczaili się więc do tych jego wycieczek, ale jak długo potrwa podróż tym razem? Coraz częstszemi były wszelkie przeszkody, zwłaszcza zaś bystrzejsze prądy wodne, których wędrowiec nie mógł omijać inaczej, jak tylko przenosząc łódkę brzegiem rzeki. Tradnemi były owe przejścia, pośród lian i zarośli, po zadrzewionych pochyłościach, wśród płazów, drapieżców i zasadzek, ale zawsze te właśnie przeszkody, w miarę częstszego przezwyciężania ich, popychały go do wytrwania przy swojem, a to chociażby ze względu na nie wynagrodzone trudy.
Pewnego poranku ocknął się, gdy ptactwo kończyło już hymn swój do promieni, a rosa spadała pod drzewami jak deszcz leciuchny. Chrzęst gałęzi zwrócił jego uwagę. Ujrzał on jakąś postać barwy jesiona, zbliżającą się ku niemu krokiem wahadłowym, podskakując i przykucąjąc na kończynach tylnych; wzrostem przewyższała ona panterę. Na widok czterech jej rąk, twarzy, okrągłych oczu, uszu zlekka obramowanych, zadrgało w naszym wędrowcu wspomnienie słów tego zpomiędzy Pzanów, który najdalej zagłębiał się w niezbadany gąszcz lasu. W tej dziwacznej istocie, po nadmiernie długich ramio-