Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze uszedł, — aliści jedną razą słyszy za sobą wołanie:
— „Héj! héj! człowieku! a gdzie to idziecie? Zbłądziliście, — nie tędy droga.”
Już — już co się miał obejrzeć: szczęściem przypomniał sobie słowa mądréj baby, — i niedbając na owo wołanie szedł prosto przed siebie. Za chwilę, po lewéj ręce, jawi się przy nim drugi podróżny, — kuso z niemiecka ubrany.
— „Dzień dobry“ — rzecze kusy, zdejmując grzecznie trzyróżny kapelusz: „a dokąd to przyjacielu?” —
— „Juści że niegdzie, jeno na tę górę“ — odpowié syn wdowi.
— „A czego to Wam tam trzebą?” —
— „Idę nabrać żywéj wody.” —
— „A no! to nam jedna droga, bo i ja także idę za tą wodą. Idźmyż razem ze sobą, będzie nam weseléj.” —
— „Jak sobie chcesz?” —
— „Ale nie tą przecie drogą! Po co tu drzéć się i krwawić, kiedy, spojrz tylko na lewo, wygodnie drogą iść można!” —
Wdowi syn spojrzał na lewo, i w rzeczy saméj zobaczył wygodny, gładki jak stół gościniec, lekko ślimakiem wijący się ku górze.
— „No chodźże na drogę! — nalegał niemczyk.