Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiem jęczyć; leżą cichutko w łóżku, — pewnie śpią.“ —
Baba weszła do chałupy, stanęła około łoża, dotknęła ręki staruszki, — i rzekła, kiwając głową: „Iścież waszéj matce lepiéj, a nic nie boli jéj już: bo oto cała skostniała; widać chwila już jak zmarła.“ —
Na te słowa w chałupie powstał lament niesłychany. Wszyscy trzéj synowie zawodzić jęli, tłukąc głowami o ścianę, rękoma rwąc do krwi ciało, tak okropnie, że aż baba, co jako żywa nigdy jeszcze żalu takiego w ludziach niewidziała, zlitowała się nad nimi.
— Ha! jeżelić tak straszny po matce wam żal, toć wiem jeden jeszcze sposób wrócić ją do życia; będzie li tylko który chciał narazić własnego żywota. Pomódz jéj może choćby jedna kropla żywéj-wody, — co za trzema rzekami, za trzema puszczami, bije na Sobotniéj-górze, z pod gadającego drzewa, na którém siedzi zaczarowany sokół. — Zajść, i nazad z tamtąd powrócić, stanie na to siédm dni czasu; ale wielu już chodziło, żaden zaś dotąd nie wrócił z téj drogi. Kto chce wnijść na wiérzchołek góry, musi iść prosto przed siebie, bądź co bądź spotkał by na drodze albo za sobą posłyszał; broń Boże jeden krok w prawo, lub krok jeden w lewo zboczyć, albo spojrzéć po za siebie: w téj chwili wrośnie kamieniem do ziemi. A jest na owéj górze pokus i strachów niemało, — tak że nikt jeszcze,