Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wojtek ani sobie mówić nie dał; a im ci bardziéj strachem przerazić go chcieli, tém więcéj cieszył się że go pozna. — Niemogąc odwieść głupiego od zuchwałego przedsięwzięcia, czyniąc mu k woli, zanieśli przed wieczorem do zamku drew na noc całą, parę kiełbas, parę kiszek, potężną rynkę kartofli ze szpérką, a wreście flaszkę jedną i drugą gorzałki. Wojtek, pewny że głodu miéć nie będzie, pożegnał z wieczorem odradzających w karczmie towarzyszy i poszedł wesół na samotny noclég.
W przestwornym jednym pokoju, na ogromnym kominie, rozniecił sobie ognia, a przysunąwszy do niego krzesło szérokie i stół; postawiał na nim wszystkie swoje zapasy. Potém, zapaliwszy fajkę i wyciągnąwszy się w wygodném krześle, przysłuchiwał się, w pół drzémiąc, wichrowi gwiżdżącemu w czeluściach, tak żałośnie i przeraźliwie, że każdemu innemu włosy na głowie by powstały. Raz po raz popił sobie kiéliszek gorzałki, — wreście i jeść mu się zachciało. Zabrał się tedy do gospodarstwa: postawił rynkę z kartoflami na ogień, a kiełbasy przywiązawszy do drewnianego rożenka, zaczął je zwolna przypiekać.
Kiedy w najlepsze kartofle skwiérczéć a z kiełbas tłuszcz wonny kapać poczynał, — „lecę!“ dał się w głębi komina słyszéć głos straszliwy.
„Tam do licha! czekaj chwilkę, niech wieczerzę