Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest zbyt piękny, by go spędzić w ścisku. Trzeba odetchnąć świeżem powietrzem pól.
Dawny przyjaciel mój, proboszcz Chamaille, przyjechał do swej wioski na przyjęcie do kanonika katedry Św. Marcina i zaprasza mnie, bym go odprowadził kawałek drogi. Zabieram moją Glodzię i pakujemy się do małej, trzęsącej biedki, zaprzągniętej w osła. Ośliczka jest tak maleńka, że możnaby ją pomieścić w biedzie pomiędzy mną a Glodzią. Przed nami ściele się biała, równa droga.
Słońce drzemie. Samo się grzeje u własnego kominka, dla nas nie pozostaje dużo ciepła. Ośliczka także zapada co krok w drzemkę, czy zadumę. Proboszcz przywołuje ją do porządku głosem oburzonym, podobnym do brzęku dużego trzmiela:
— Madelon! A to co?
Ośliczka wzdryga się, strzyże uszami w odpowiedzi, potem wlecze się zygzakiem od rowu do rowu. Ale po chwili staje i duma, nie zważając na wymyślanie.
— Niechże cię! — woła proboszcz, okładając jej zad laską — Gdybyś nie miała krzyża na grzbiecie, dalibóg połamałbym ci kości!
Zatrzymujemy się na odpoczynek w pierwszej napotkanej oberży na skręcie drogi, która stąd