Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mowy patetyczne, wiersze na poczekaniu, pomysły karkołomne, oto co ci do smaku! To ludzi rozpłomienia i palą się, na obu końcach. Ale my... my... kładziemy na stos tylko suche konary, zaś grube, dobre drzewo mamy w porządku poskładane na zimę pod dachem... tak... tak! Fantazja daje ucieszne widowisko rozumowi, który siedzi sobie w wygodnym fotelu i kiwa uprzejmie głową. Wszystko mnie bawi. Teatr mój, to świat cały. Z fotelu śledzę przebieg komedji, oklaskując ludzi i krzycząc bis tym, którzy karki kręcą na scenie. Czasem, dla zwiększenia przyjemności udaję, że biorę to wszystko na serjo i staję się na chwilę aktorem. Ale nie tracę nigdy świadomości, iż to tylko farsa... W takim samym nastroju słucham opowieści o boginkach... i nietylko o boginkach. To samo dzieje się, gdy idzie o owego wielkiego Jegomości, który żywię na niebie. Gdy patrzymy, jak kroczy w procesji, wśród pomruków oremusów, przybieramy w biel ołtarze i stroimy ściany domów. Ale prawdę mówiąc... cicho bądź, gaduło... to pachnie konfiskatą!... Panie, nie rzekłem nic złego... zdejmuję kapelusz... cicho, sza!


∗             ∗