Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóż to za rozkosz zatapiać się w konjunktury, w rozpamiętywania moralne, dysputować samemu z sobą, przywracać do życia problemy światowej wagi, rozstrzygnięte już przez życie, namyślać się nad Rubikonem... przejść, czy zostać na brzegu... a możeby przejść... ej nie! Co za miła rzecz bić się z Brutusem czy Cezarem, godzić się na jego zapatrywanie, potem nabierać przeciwnego poglądu, a wszystko czynić z taką finezją i tak bałamutnie, że człowiek nie wie w końcu po czyjej stoi stronie. To najzabawniejsze właśnie, że człowiek się zapala, zatapia w dyskusję, dowodzi, wysila się, replikuje, rypostuje, zadaje ciosy głową, prymy, na myśli i rymy,... a wkońcu spostrzega, że został zapędzony w kozi róg. Ha... pobity został człek przez samego siebie. To wina Plutarcha. Ile razy powie swym pozłocistym językiem z życzliwą, dobroduszną miną: „mój drogi“... człowiekowi wydaje się, że ma słuszność zupełną, a że owa racja zmienia się w każdem opowiadaniu, to już do sprawy nie należy. Krótko i węzłowa to, z pośród bohaterów jego najbardziej i najwyłączniej podoba mi się ostatni, o którymi czytałem. A dzieje się to tem pewniej, że wszyscy oni są powolni tej samej heroinie i zaprzężeni do jej wozu. Czemże wobec tego jest triumf Pompejusza? Ona to kieruje historją. Heroina owa,