Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po wypadku i głowa się zawieruszyła... ale dogonię ją, choćby na jednej nodze...
W pierwszych dniach nie byłem zbyt przyjemny... prawda! Mając nienaruszony język, kląłem co wlezie, wiedząc zresztą dobrze, że sam jeden tylko jestem winien. Mało żem wiedział, kto tylko się zbliżył do mego loża, gdakał bez ustanku:
— Wszyscy ci mówili... daj spokój! Pocóż łaziłeś po belkach, jak kot? To wstyd staruchowi! Musisz ciągle dreptać i dreptać... Acha... dreptaj sobie teraz!
Ładna pociecha. Gdy człowiek cierpi, udowadniać mu, że jest durniem... tego chyba za wiele. Wszyscy mi to ciągle powtarzali, Martynka, zięć, przyjaciele, obcy, słowem — cale miasto. A ja musiałem słuchać bezsilny, złapany w paść, wściekły i znudzony... Nawet ta sroka Glodzia przylazła raz do mnie i wrzasnęła
— Robisz zbytki, dziadku... dobrze ci się stało!
Cisnąłem w nią szlafmycą i huknąłem:
— Wynoś mi się stąd, smarkulo!
Zostałem sam i spostrzegłem, że palnąłem kapitalne głupstwo. Wprawdzie Martynka ostatnim wysiłkiem usiłowała przekonać mnie, iż koniecznie trzeba przenieść me łóżko na dół,