własnością miasta... ja także... prawda? Tedy skorzystałem z mych praw pocichu, spokojnie i basta! Nie nadużywać, to rzecz główna! Zresztą tak czynił każdy...
Ale objąć w posiadanie to jeszcze nic, koniecznem było przewieźć budulec i tu mi dopomogli sąsiedzi. Jeden dał mi wóz, drugi woły, trzeci pożyczył narzędzi, a nawet sam popracował koło obróbki... bo wszakże pomoc taka nic nie kosztuje. Możesz u nas żądać od sąsiada wszystkiego co ma, nawet żony, tylko nie pieniędzy. Rozumiem to dobrze, pieniądze to... możliwość posiadania czego dusza zapragnie... to symbol marzeń... to rzecz nieobliczalna, a przeto bezcenna. Reszta... niewiele warta, albowiem ma się ją już, posiada, a przeto człowiek zobojętniał.
Mróz ścisnął właśnie owego dnia, kiedy wraz z kochanym mym Robinetem mogliśmy rozpocząć zaciąganie pierwszych belek. Wszyscy jednozgodnie oświadczyli, że jestem szaleńcem. Dzieci moje robiły mi co dnia sceny, a człowiek najbardziej pobłażliwy radził mi, bym przynajmniej zaczekał do wiosny. Ale nie słuchałem nikogo. Mam upodobanie doprowadzać do wściekłości bliźnich mych i książąt. Wiedziałem co prawda, że nie zdołam sam i w dodatku w zimie
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/310
Wygląd
Ta strona została przepisana.