Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kochają mnie te bałwany! — pomyślałem, nie bacząc, że nietyle miłość, co obecność moja w tej chwili dodała im otuchy i rozpogodziła oblicze.
Zaczęła się rozmowa Breugnona z gęsiami. Gęsi gęgały wszystkie razem, a ja musiałem sam jeden odpowiadać.
— Skąd wracasz? Coś robił? Coś widział? Co zamierzasz? Jak mogłeś dostać się do miasta? Którędy można uciekać?
— Hola! — krzyknąłem — Dość tego! Widzę, że języków wam nie powyrywano... to dobrze... ale szkoda, że wam dusze powpadały do majtek. Czegóż siedzicie w dziurach, wyjdźcież na świat, noc śliczna. Czy wam pokradziono portki i spódnice?
Miast odpowiedzi, pytali:
— Breugnon, powiedz kogo spotkałeś na ulicach?
— Pocóż wam będę opowiadał o ulicach, skoro siedzicie wszyscy w gniazdach?
— Pewnie spotkałeś złoczyńców?
— Rabują i palą...
— Gdzież to...?
— W Beyant!
— Więc chodźmy ich schwytać!
— Wolimy strzec domów.