Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Majstrze! Powiedzcie mi przynajmniej co chcecie uczynić?
Przybrawszy poważną, tajemniczą minę, odparłem:
— Coś niezwykłego!
Pojęcia najmniejszego nie miałem w tej chwili, jak się wziąć do rzeczy.


∗             ∗

Przybyłem do miasta około ósmej wieczorem. Słońce zaszło, a złote chmury snuły się jeszcze po zachodniem niebie. Noc się ledwo rozpoczęła. Cudna noc, ale nie było komu rozkoszować się nią. U bram nie napotkałem ni jednego strażnika, ni jednego włóczęgi nawet. Wszedłem, jak do otwartej stodoły. W głównej ulicy napotkałem kota, gryzącego kromkę chleba, gdy mnie ujrzał najeżył się, parsknął, a potem uciekł. Domy pozamykały oczy, stały oślepłe, drętwe, zgasłe. Ni jeden dźwięk głosu nie dolatał znikąd.
— Wszyscy pomarli! Przybyłem zapóźno! powiedziałem do siebie.
Wtem usłyszałem szelest poza okiennicami. Śledzono uchem odgłos moich kroków. Zastukałem tedy:
— Otwierać!