— Nic ci jeszcze nie powiedziałem! — szepnęła — Muszę wyznać wszystko, inaczej nie wejdę do raju...
— Ależ wejdziesz, — zapewniałem — wejdziesz niezawodnie!
— Jeśli wejdę nawet... — upierała się — to wyda mi się gorszym od piekła! Muszę wyznać, iż byłam dla ciebie, Colasie, złą i żem ci zatruwała życie...
— To nic... to nic! Trochę kwasu potrzeba nawet dla zdrowia...
— ... Byłam zazdrosna, kłótliwa, opryskliwa, uparta, zawsze naburmuszona, napełniałam wrzaskiem cały dom... zalewałam ci sadła za skórę...
Pogładziłem jej ramię.
— To nic... to nic! — zapewniałem — Sadło przyda się zawsze pod skórą, a i tej skórze nic się zresztą nie stało!
— Ale kochałam cię zawsze! — zawołała.
— Wiem o tem i wiedziałem zawsze! — odparłem wesoło — Każdy na swój sposób objawia miłość. Szkoda tylko, że nie powiedziałaś mi tego otwarcie. Nie mogłem się domyślić...
— Kochałam cię! — powtórzyła — Ale ty nie kochałeś mnie wcale. I dlatego ty byłeś dobry, a ja zła. Nienawidziłam cię, widząc że
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/217
Wygląd
Ta strona została przepisana.