Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uuf! Jakże mi się zrobiło nieswojo! Uczułem zimny dreszcz, a potem kroplisty pot na czole. Powiedziałem do siebie:
— Przyjacielu, wyczyść trzewiki na drogę w zaświaty... tak... tak, już po tobie... zaraza zgłosi się jeszcze dzisiaj!
Pomajstrowałem trochę w pracowni, by się rozerwać, ale możecie sobie państwo wyobrazić, o czem myślałem.
— Krasy byku... będziesz miał nauczkę na całe życie! — powiedziałem sobie.
Ale my, Burgundowie, nie zastanawiamy się długo nad tem, co należy uczynić i w każdej okoliczności decydujemy się szybko. Na św. Marcina... zawsze u nas dobra mina! Brońmyż się tedy! Wróg siedzi na karku, ale jeszcze za murami miasta. Na moment wpadło mi do głowy udać się do sklepiku św. Kośmy (do lekarza, rozumie się). Ale rychło się opamiętałem. Najgorzej zacząć z tą hołotą. Mimo strachu zmysły mnie jeszcze nie opuściły, przeto powiedziałem sobie:
— Szanowny nieboszczyku! Lekarze są cymbały. Wezmą twe grosze, a ciebie samego zawiozą do szpitala zakaźnego, gdzie zostaniesz na dobre zakażony i... zakopany w ziemi, oraz zalany wapnem. Nie lubisz tego białego płynu, prawda? Pizeto gęba na kołek! Rozumiesz?