Nie miała wiele trudu. Starczyło zrobić cztery razy perskie oko i wykonać tuzin zwyczajnych gestów, a więc: minkę niewinną, pożądliwą, bezczelną, potem zaśmiać się, poszeptać, zrobić słodki dziobek, spuścić powieki, zamrugać, pokazać ząbki, przygryźć wargi, oblizać się spiczastym języczkiem, pokręcić szyjką, zakołysać się w biodrach, podnieść trochę ku perek, jak pliszka... i już po wszystkiem! Czyż jest mężczyzna, któryby się oparł tym pokusom córki szatana?
Pinon stracił tę resztę rozsądku, jaki mu jeszcze pozostał, i odtąd obaj wystawaliśmy u muru, gapiąc się na łasiczkę. Nim przyszło do słów, zamienialiśmy wściekłe spojrzenia. Łasiczka, chcąc podniecić płomień, często gęsto polewała go z koneweczki lodowatą wodą. Widząc to, śmiałem się, ale Pinon był osłem, wierzgał tedy, ryczał z gniewu, klął, odgrażał się i hałasował. Nie mógł zrozumieć innego żartu oprócz swojego (niestety, na żartach Pinona, prócz niego samego nikt się jakoś poznać nie umiał. Nic mu to jednak nie przeszkadzało i śmiał się za wszystkich).
A donzella delektowała się temi obelgami głuptasa, jak mucha mlekiem i rzucała mu spojrzenia pełne obietnic i uśmiechy wabliwe.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/146
Wygląd
Ta strona została przepisana.