Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poziomek, rzodkiewek, zielonych ogórków i złotawych melonów. Była zawsze bosa i obnażone miała ramiona i szyję. Z głowy spadała jej fala miedzianych włosów. Ubrana jeno w koszulę napoły rozwartą na jędrnych piersiach i krótką spódnicę po kolana, piękna, zwinna, ponętna, kołysała w prawo i lewo wielką polewaczką, miotając silnemi, opalonemi rękami rzęsisty deszcz na główki roślin, a kwiaty otwierały dziobki i piły chciwie. Ja też otwierałem dziób, który nie był mały i stałem oczarowany, z gębą otwartą by lepiej widzieć.
Chodziła tam i z powrotem, ciągle wylewała zawartość polewaczki i napełniała ją na nowo u studni. Silnem ramieniem podnosiła ciężar, jak piórko, i zgrabnie stąpała wąskiemi ścieżynami, przeskakując zręcznie wężyki wody pięknemi nóżkami. Kolana jej były krągłe i silne, niemal chłopięce. Pożerałem ją oczyma, a ona udawała, że mnie nie widzi. Czasem tylko, gdy jej — wypadło skropić grządkę pod murem, zbliżała się i nagle spozierała na mnie ogromnemi oczyma, a ja wstrząsałem się cały. Miałem wrażenie, że rzucono na mnie sieć. Prawda to, co mówi przysłowie: „Oko kobiety, ręczę, niczem nici pajęcze!“ Czułem, że jestem schwytany i trzepię się daremnie niby mucha, a ona oddalała się, obojętna i zimna.