— A gdzież pan jesteś?
— Słowo daję, mógłbym nawet na to przysiąc... w mumji egipskiej.
Wskazał spojrzeniem na łóżko i na swoje ciało nieruchome.
— Niema już w niem życia, — rzekł.
Jesteś z nas wszystkich najbardziej żywy, — zaprotestował głos jakiś obok niego.
Teraz dopiero Clerambault spostrzegł, po drugiej stronie łóżka, wysokiego młodzieńca, w tym samym wieku, co Edmund Froment, który wydawał się pełen sił i zdrowia. Edmund Froment uśmiechnął się i rzekł do Clerambaulta:
— Mój przyjaciel Chastenay ma tyle życia w sobie, że mi go pożycza.
— O, gdybym ci je mógł oddać! — wykrzyknął młody człowiek z zapałem.
Obaj przyjaciele spojrzeli na siebie z wyrazem serdecznego przywiązania. Chastenay mówił dalej:
— Zwróciłbym ci tylko część tego, co otrzymałem od ciebie.
A zwracając się do Clerambaulta, dodał:
— To on nas wszystkich podtrzymuje. Czyż nie prawda, proszę panią?
Matka rzekła z czułością:
— Mój dobry syn, to prawda.
— Nadużywacie mego położenia, — odpowiedział Edmund, albowiem wiecie, że nie mogę się bronić.
Potem dodał do Clerambaulta:
— Widzisz pan, jestem wzięty do niewoli, nie mogę się bronić.
— Czyś pan ranny?
— Nie, jestem sparaliżowany.
Clerambault nie śmiał się pytać o bliższe szczegóły.
Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/271
Wygląd
Ta strona została przepisana.