Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

źniej spostrzegła pomyłkę. Prosił ją, aby weszła do pokoju.
Nie, — odpowiedziała, — jestem tylko posłanką.
Odeszła, a po jej wyjściu znalazł mały bukiecik: fiołków, który zostawiła na kufrze obok drzwi.
List opiewał:

“Tu ne cede malis,
sed contra a udentior ito... “

„Pan walczy za nas. Nasze serce jest w panu. Daj nam pan swoje cierpienie. Ja wleję w pana moją nadzieję, moją siłę i moją miłość, ja, który nie mogę działać, który nie mogę działać inaczej, aniżeli przez pana.“
Ten zapał młodzieńczy i te ostatnie słowa, nieco tajemnicze, wzruszyły i zaintrygowały równocześnie Clerambaulta. Starał się przypomnieć sobie obraz kobiety, która go odwiedziła. Nie była już bardzo młoda: rysy twarzy miała ostre, oczy ciemne i poważne, na twarzy widniał wyraz znużenia. Gdzieś już ją widział. Ale pomimo całego wysiłku woli, obraz zacierał się coraz bardziej.
Spotkał ją znów, w kilka dni później, o kilka kroków przed sobą, w alei parku Luksemburskiego. Przeszedł przez aleje, aby się z nią spotkać. Widząc go nadchodzącego, zatrzymała się. Podziękował jej i zapytał ją, dlaczego wtedy tak szybko oddaliła się, nie zapoznawszy się z nim. Ale w tejże chwili spostrzegł, że zna ją już oddawna. Spotkał ją w parku Luksemburskim lub w sąsiednich ulicach, w towarzystwie wysokiego młodzieńca, który niewątpliwie był jej synem. Każdym razem, gdy przechodził obok nich, spojrzenia ich witały go uśmiechem, pełnym poufałego szacunku. A chociaż nie znał ich nazwiska, chociaż nigdy nie mówił z nimi ani słowa, należeli, w jego oczach, do owych cieni poufałych