Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sza, na różnobarwnych afiszach, swoją piękną Olbrzymkę, A miljony tłoczą się, aby ją widzieć. Ale nie mówi się tego, co o tem myślą ci, którzy stamtąd wychodzą. Byliby zresztą sami zakłopotani, gdyby mieli coś o tem myśleć. Jedni nie wychodzą wcale, a drudzy nic nie widzieli. Ale ci, którzy zostali przed estradą, aby się gapić, ci widzą. Bóg jest tam. Jest tam, na obrazie. Bogowie to pragnienie, jakie każdy, ma, aby w nich wierzyć.
Ale skąd pochodzi gwałtowny szał tego pragnienia? — Ponieważ nie chce się widzieć rzeczywistości. Albo właściwe: ponieważ widzi się ją. W tem właśnie leży cały tragizm ludzkości, że nie chce widzieć i wiedzieć. Odczuwa rozpaczliwą potrzebę. by brud swój wynieść na piedestał bóstwa. — My jednak mamy odwagę spojrzeć w twarz rzeczywistości.
Instynkt mordowania jest wyryty w sercu natury. Instynkt iście szatański, ponieważ wydaje się, że on stworzył istoty nie tylko po to, aby jadły, ale aby były jedzone. Pewien ptak kormoran jada ryby morskie. Otóż rybacy tępią te ptaki. Ale ryby znikają mimo to, albowiem żywiły się kałem tych ptaków, które się żywiły niemi. Tak tedy łańcuch istot jest wężem zwiniętym w koło, który pożera sam siebie... Gdyby przynajmniej świadomość nie była stworzona, aby człowiek nie musiał się przypatrywać swej własnej katuszy. Aby wydobyć się z tego piekła, na to istnieją tylko dwie drogi; droga Buddy, który gasi złudzenie bolesne życia — i droga złudzeń religijnych, które rzucają zasłonę błyszczącego kłamstwa na zbrodnie i na boleści; naród który pożera inne, jest narodem wybranym; pracuje dla Boga; ciężar niesprawiedliwości który przygniata jedną ze szalek życia, znajduje przeciwwagę z tamtej strony, w snach i marze-