Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamkniętemi, nie powiedział nic z tego, co znów widział przed sobą oczyma duszy. Otwierając znów oczy spokojnie, spotkał strwożone spojrzenie ojca, które go błagało, by mówił.
I wtedy próbował z niezgrabną i serdeczną dobrodusznością tłumaczyć, że jeżeli mały był smutny, to prawdopodobnie z tego powodu, ponieważ opuścił drogie mu osoby, ałe że mu tam dodawano odwagi. Rozumiano tam jego cierpienie. Wprawdzie on sam, kaleka, nie znał nigdy swego ojca, ale gdy był małem dzieckiem, wyobrażał sobie, co to za szczęście musiało być dla tych, którzy mieli ojca...
— A zatem pozwoliłem sobie... i mówiłem do niego, jak gdybym był panem... Mały się uspokoił. Powiedział, że przecież ma się jedno do zawdzięczenia tej przeklętej wojnie: mianowicie pokazała ona, że jest wielu biednych ludzi na ziemi, którzy dotąd nie znali, a którzy są wyciosani z tego samego materjału. Wprawdzie słychać niekiedy, że jesteśmy braćmi, w ogłoszeniach lub na kazaniach jednak nikt temu nie wierzy. By o tem wiedzieć doprawdy, trzeba razem biedować... I wtedy pocałował mnie.
Clerambault wstał i pochylony nad twarzą człowieka spowitego w bandaże, ucałował szorstką twarz jego.
— Powiedz mi pan, co mogę dla ciebie uczynić, — zapytał.
— Pan jesteś bardzo dobry. Nie ma już dla mnie dużo do zrobienia. Ze mną już poniekąd skończyło się. Bez nóg, jedno ramię złamane, nic we mnie niema zdrowego... na cóż mogę się jeszcze przydać? Zresztą nie jest jeszcze rzeczą pewną, czy zostanę wogóle przy życiu. Będzie tak, jak ma być. Jeżeli odejdę z tego świata, szczęśliwej drogi! Jeżeli