Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w razie potrzeby zabarwiali je po swojemu i zapalali się nad niem, podnosili głos, wybałuszali oczy, udawali oburzonych, w końcu byli nimi w rzeczywistości, obstawali uporczywie przy swojem, nawet gdy im przeciwstawiano dowody; gdy musieli uznać te dowody, odchodzili, trzaskając drzwiami i wołając: „Dość już tego!“ — a we dwa lub w dziesięć dni później podejmowali znów argumenty obalone, jak gdyby nic nie było zaszło.
Niektórzy, bardziej przewrotni, wyzywali nierozwagę, która miała służyć ich celom, popychali z pozorną dobrodusznością Clerambaulta, aby powiedział więcej, aniżeli chciał i potem nagle wybuchali. Najżyczliwsi oskarżali go, że brak mu zdrowego rozumu. (Za zdrowy rozum uważali naturalnie swoje przekonanie).
Byli także wytworni mówcy, którzy nie obawiając się szermierki na słowa, przyjmowali dysputę i pochlebiali sobie, że przywiodą zbłąkanego napowrót do owczarni. Nie kwestjonowali zasad zawartych w jego myślach, ale stosowność ich w obecnej porze i odwoływali się do szlachetnych uczuć Clerambaulta.
— „Zapewne, zapnewne, — mówili, — masz pan słuszność w zasadzie, ja myślę tak samo, jak pan; myślę prawie tak samo, jak pan; pojmuję pana wybornie, drogi przyjacielu... Ale, drogi przyjacielu, bądź pan ostrożny, nie obudzaj pan niepokoju w sumieniach naszych żołnierzy, walczących w polu. Nie każdą prawdę dobrze jest wyjawiać, — przynajmniej nie należy tego uczynić natychmiast. Pańska prawda będzie bardzo piękna... za pięćdziesiąt lat. Nie należy wyprzedzać natury: trzeba czekać...“
— „Czekać, aż się wyczerpie apetyt wyzyskiwaczy i głupota wyzyskiwanych? Jakżeż oni tego nie