lub po tym porodzie. Spokój zakłócony. Clerambault nieruchomy, z głową opartą o poręcz fotelu, dumał w gorączce, z sercem ciężkiem od wspomnień. Nie wiedział nawet, że łzy mu płyną z oczu. Na dworze budziła się przyroda, pełna melancholji, w ostatnich dniach zimy, tak samo, jak on, dreszczem wstrząsana i jeszcze ogołocona ze wszystkiego. Ale pod lodowałem powietrzem, drżał już nowy ogień.
Wkrótce ogarnie wszystko swoim płomieniem.
Po ośmiu dniach Clerambault począł znów wychodzić z domu. Po tych strasznych przejściach był złamany, ale stanowczy w swem postanowieniu. Egzaltacja rozpaczy opadła; pozostała mu wola stoika dążyć do prawdy i szukać jej w jej najdalszych kryjówkach. Ale wspomnienie obłędu, któremu się dawniej chętnie oddawał i pół-kłamstw, któremi się karmił, czyniło go pokornym. Nie ufał własnym siłom, a chcąc iść powoli naprzód, gotów był przyjmować rady przewodników, bardziej doświadczonych od niego. Przypomniał sobie Perrotina, który słuchał niegdyś jego zwierzeń z szyderczą powściągliwością, co go wtedy drażniło, a dziś pociągało ku sobie. I pierwszą osobą, którą odwiedził, powróciwszy do zdrowia, był jego rozumny przyjaciel.
Jakkolwiek Perrotin był bystrzejszym obserwatorem książek, aniżeli twarzy ludzkich — (będąc silnym krótkowidzem i nieco egoistą, nie zadawał sobie dużo trudu, aby widzieć dokładnie to, czego nie potrzebował) — mimo to jednak uderzyło go