szywszy na podbój świata, nie umieli się potem powstrzymać.
Musieli się jednak powstrzymać. Z chwilą, kiedy ugrzęźli w rowach strzeleckich, ton się zmienił. Stracił swoją swobodę i chłopięcą niedbałość; stawał się z każdym dniem bardziej męski, stoicki, samowolny, rozdrażniony. Maksym wciąż zapewniał o ostatecznem zwycięstwie. Potem jednak przestał o tem mówić; mówił jedynie o koniecznym obowiązku. Ale potem nie mówił już także i o tem. Listy jego stały się ponure, zamglone; znać w nich było znużenie, wyczerpanie.
W kraju, za frontem, entuzjazm nie stracił na sile. Clerambault nie przestawał drgać, jak piszczałka organów. Ale Maksym nie był już echem oczekiwanem i wzywanem.
Nagle przybył do domu za urlopem siedmiodniowym. Nie uprzedził o tem nikogo. Na schodach zatrzymał się, nogi mu ciężyły; jakkolwiek wydawał się bardziej krzepki, nużył się szybko; był silnie wzruszony. Odzyskał oddech i poszedł na górę. Na głos dzwonka matka przyszła otworzyć drzwi. Krzyknęła z radości i zdumienia. Clerambault, który przechadzał się po mieszkaniu w ustawicznej nudzie i oczekiwaniu, przybiegł także, głośno krzycząc. Powstał wielki hałas.
Po kilku chwilach przestano się ściskać i mówić bez związku. Maksym musiał siąść obok okna, w dobrem świetle i poczęli go dokładnie oglądać zachwyconemi spojrzeniami. Unosili się nad jego cerą, nad jego pełnemi policzkami, nad jego zdrowym wyglądem. Ojciec, wyciągając do niego ramio-