Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rambault spoglądał na niego, nie rozumiejąc go. Myśli jego były tak daleko od tych ponurych szaleństw. Próbował dyskutować. Wiadomości były jednak zupełnie dokładne. Siedli do stołu. Clerambault nic prawie nie jadł.
Szukał powodów, aby zaprzeczyć następstwom tych dwóch zbrodni: zdrowy rozum opinji publicznej, mądrość rządów, ponawiane zapewnienia partyj socjalistycznych, stanowcze słowa Jaurèsa. Maksym dał mu mówić, uwaga jego była gdzie indziej zwrócona: podobnie jak pies jego, nastawiał ucha na szmery nocne... Noc była tak czysta, tak pełna czułości!... Ci, którzy przeżyli te ostatnie wieczory lipca 1914 i ten piękniejszy jeszcze wieczór pierwszego dnia sierpniowego, zachowali niezawodnie w pamięci cudowny blask przyrody, obejmującej czułemi ramionami, z łagodnym uśmiechem litości, nikczemną rasę ludzką gotową pożreć się wzajemnie.
Było już blisko dziesiątej godziny. Clerambault przestał mówić. Nikt mu nie odpowiadał. Milczeli teraz wszyscy, z troską w sercu, każdy pozornie czemś zajęty, kobiety robótką, Clerambault książką, którą tylko oczy jego czytały. Maksym wyszedł na ganek palił cygaro. Oparty o balustradę, patrzył na uśpiony ogród i na czarodziejski odbłysk światła księżycowego wśród ciemnej alei.
Dzwonek telefonu przejął go dreszczem. Wzywano Clerambaulta. Poszedł ociężałym krokiem do aparatu; twarz jego miała wyraz senny i roztargniony. Nie rozumiał zrazu, co mu mówiono.
— Kto mówi?... A, to ty, drogi przyjacielu?
(Kolega paryski telefonował do niego z redakcji jakiegoś dziennika).
Wciąż jeszcze nie rozumiał słów jego.