Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  67  —

Gdy reszta towarzystwa z ociąganiem się pojechała za Rolandem, widmo zatrzymało się, spojrzało w górę, a potem, nie okazując chęci zniknięcia lub ucieczki, szybkim krokiem zaczęło się zbliżać ku naszym podróżnym. Z niezmiernem zdziwieniem poznali wszyscy w mniemanym Duchu Puszczy cichego i pokornego Natana; pozorna wysokość zaczęła się zmniejszać w miarę jego przybliżania się, a owem czarnem zwierzątkiem była biedna psinka, z którą w osadzie obszedł się tak nielitościwie Ralf Stackpole.
Kiedy zamiast straszliwego jakiegoś widziadła, które spodziewano się zobaczyć, ujrzano trwożliwego kwakra, Roland nie mógł wstrzymać się od śmiechu, lecz kwakier wcale śmiać się nie myślał. Spojrzał z największem zdumieniem na Edytę i Telię, jakby się zdziwił co za szaleństwo sprowadziło biedne dziewczęta w głąb puszczy w tak niebezpieczną chwilę, poczem zwróciwszy się do Rolanda rzekł surowo:
— Przyjacielu! Czy myślisz, że się znajdujesz w mieście, w bezpiecznem mieszkaniu, że krzyczysz z całego gardła? Czy zapomniałeś, że jesteś śród dzikiej puszczy w Kentuky, napełnionej Indyanami, czyhającymi na białych?
— Indyan nie lękam się odpowiedział Roland — roześmiałem się zaś głośno, bo wziąłem ciebie, trwożliwy człowieku, za jakieś widmo, snujące się po lasach i mordujące dzikich. Że Indyanie są w lesie, wiem o tem, gdyż pastor Colbridge widział ich sześciu, a ja sam znalazłem